Jak wyglądało kiedyś życie i jak bardzo różni się od dzisiejszej rzeczywistości? Czas nie zatarł wspomnień w pamięci Janiny Dąbrowskiej, 76 letniej mieszkanki Starego Kalinowa. Zapomnieć nie można zwłaszcza o bolesnych wydarzeniach. O śmierci dziecka, trudnych doświadczeniach z teściami i czasach młodości z seniorką rodu rozmawia wnuczka, Edyta Dąbrowska, studentka dziennikarstwa na UKSW.
ED: Masz 76 lat, czy pamiętasz czasy dzieciństwa? Może rodzice Ci coś opowiadali?
JD: Sama nie pamiętam dokładnie wczesnego dzieciństwa. Pamiętam tylko późniejsze czasy, kiedy trzeba było pomagać rodzicom przy sianokosach. Często przez to zaniedbywałam szkołę. Żeby zarobić na swoje potrzeby zbierałam jagody, maliny, a potem je sprzedawałam. Pamiętam jak kiedyś uzbierałam 5 kilogramów jagód i słoik, w którym je przyniosłam na skup zbił się. Pani, która prowadziła ten skup nie chciała ich przyjąć. Rozpłakałam się. Wtedy to były duże pieniądze, a ja ciężko na to pracowałam. W końcu jednak udało mi się ją przekonać.
ED: Powiedziałaś, że zaniedbywałaś szkołę. Jaką wagę przywiązywałaś do kształcenia?
JD: Oceny zawsze miałam dobre. Ciężko było pogodzić mi pracę i pomoc rodzicom z nauką. Nauczyciele byli bardzo surowi, więc musiałam się uczyć. Wtedy mogli nawet skarcić ucznia linijką za niesubordynację. Po szkole, w wieku 17 lat zaczęłam pracować jako krawcowa. Tam zarabiałam już więcej i mogłam kupić sobie zegarek albo łóżko, jakiego nie miał nikt w okolicy. Ludzie spali na wypełnianych słomą siennikach. Ja kupiłam sobie kozetkę. Ta praca przygotowywała mnie do egzaminu, po którym mogłam pracować dalej u kobiety, która mnie zatrudniała. Egzamin był w dniu wesela mojej znajomej. Niestety byłam młoda i głupia. Wybrałam wesele. Rodzice nie nalegali, abym poszła na egzamin. Potem bardzo tego żałowałam.
ED: A jak wyglądało życie towarzyskie? Mam na myśli imprezy, spotkania ze znajomymi.
JD: Urządzało się majówki. Były to imprezy na otwartej przestrzeni. Odgradzało się dość duży obszar, gdzie zbierała się cała okoliczna młodzież. Tam wszyscy tańczyliśmy i poznawaliśmy się bliżej.
ED: Tam też poznałaś swojego męża, a mojego dziadka?
JD: Męża znałam już wcześniej. Mieszkaliśmy od siebie w odległości zaledwie 1,5 kilometra. To tak jakbyśmy mieszkali w jednej miejscowości.
ED: Jak więc dziadek został Twoim mężem?
JD: Myślę, że od zawsze mu się podobałam. Nawet jak jeszcze ze mną nie był, nazywał mojego tatę teściem. Zawsze pytał „Jak się chowa córka, teściu?”, na co tata odpowiadał „Bardzo dobrze, zięciu”. Potem zaczęliśmy się spotykać. Kiedyś jak pojechał na dwa tygodnie do pracy do Gdańska, ja wykorzystałam okazję i po tygodniu poszłam z kolegą na zabawę. Jak się okazało mój, wtedy jeszcze chłopak, też tam był. Było mi bardzo głupio. Nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka następnych dni. Na szczęście w końcu się pogodziliśmy. Miałam też wielu innych adoratorów, ale to właśnie Mietek podobał mi się najbardziej. Dlatego w wieku 19 lat wyszłam za niego za mąż.
ED: Czy wejście w dorosłe życie sprawiło Ci trudność? 19 lat to bardzo młody wiek, nie bałaś się, że możesz sobie nie poradzić?
JD: Bałam się, ale w tamtych czasach to było normalne. Byliśmy przygotowywani do tego od dziecka. Wtedy 19 lat to był dobry czas na rozpoczęcie dorosłego życia. Najgorsze były moje relacje z teściami. Mieszkanie z nimi pod jednym dachem było bardzo trudne. Nie dogadywaliśmy się. Mieszkaliśmy w jednym pokoiku, a oni mieli dla siebie cały dom. Kiedy teść miał wypadek na koniu, to ja się nim zajęłam. Na łożu śmierci podziękował mi za wszystko i przeprosił. Myślę, że trzeba pomagać sobie, nawet jeśli ktoś na to nie zasługuje.
ED: Jestem pełna podziwu dla takiej postawy. Niewielu ludzi stać na taki czyn. Jak więc udało Ci się wychować czwórkę dzieci i jak wyglądały narodziny w tych trudnych czasach.
JD: Nie było to proste. Starałam się wpoić swoim synom jak najlepsze wartości. Niestety, nigdy nie doczekałam się córki, chociaż od zawsze o tym marzyłam. Pierwsze dziecko miałam w wieku 21 lat. Narodziny były bardzo trudne. Była zima. Wtedy zimy wyglądały zupełnie inaczej niż dziś. Śnieg był po kolana. Jedynym środkiem transportu były sanie. Kiedy zaczynałam rodzić wsiedliśmy na sanie i ruszyliśmy w stronę Starej Rusi. Było to 4 kilometry od miejsca zamieszkania. Tam mieszkała kobieta, która była pielęgniarką i mogła odebrać poród. Po drodze wywróciliśmy się saniami dwa razy. W końcu udało się. Urodziłam 5 kilogramowego syna. Na szczęście kolejne porody odbyły się bez takich przygód.
ED: Wiem, że straciłaś jedno dziecko dwa tygodnie po jego narodzinach. Jeśli nie jest to dla Ciebie trudne, czy mogłabyś opowiedzieć jak się wtedy czułaś?
JD: To było wstrząsające przeżycie. Julian urodził się i był zdrowym chłopcem. Niestety, w szpitalu dostał zapalenia płuc. Waga z 4500 g spadła do 2300 g. Wiedziałam, że będzie źle. Jak najszybciej poprosiliśmy sąsiadów, żeby zostali chrzestnymi i ochrzciliśmy Juliana. Po kilku dniach umarł. Jak powiedziałaś miał dwa tygodnie. Jak się czułam? Czułam pustkę, ogromny żal. To był przecież mój syn. Utrata dziecka jest najgorszą rzeczą, która może się przydarzyć matce. Nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Ale musiałam żyć dalej. Wraz z mężem pogodziliśmy się z tym. Wiedzieliśmy, że aby żyć dalej i wychować dzieci nie możemy rozpamiętywać tej tragedii.
ED: To bardzo trudne doświadczenie. Wraz z dziadkiem poradziliście sobie z tym problemem. Wychowaliście resztę dzieci na dobrych ludzi.
JD: To prawda. Jestem dumna ze swoich synów.
ED: Chciałabym wrócić teraz do zmian na przestrzeni tych lat. Jak radziliście sobie bez telefonów komórkowych? W dzisiejszych czasach jest to nie do pomyślenia.
JD: Tak, teraz nawet ja nie wyobrażam sobie życia bez telefonu komórkowego. Wtedy nikt nie znał takiego urządzenia. Teraz młodzież poznaje się przez Internet. My wtedy poznawaliśmy się na wcześniej wspomnianych imprezach. Czasami były na nich tzw. „rajki”, czyli znajome, które poznawały ze sobą chłopaka i dziewczynę. Jeśli się sobie spodobali, często byli razem i pobierali się, jeśli nie, po prostu szukali dalej. Nie było 2 godzinnych rozmów ze znajomymi przez telefon, tak jak teraz. Dzisiaj ludzie mają dobrobyt.
ED: Masz rację. W dzisiejszych czasach ludzie mają o wiele lepiej. Czy te zmiany bardzo wpłynęły na Twoje życie?
JD: Tak, wszystkie te zmiany bardzo ułatwiają mi życie. To, że mogę teraz zadzwonić do każdego kto jest daleko sprawia, że nie czuję się taka samotna. Mogę pogadać z wnukami, którzy są daleko na studiach lub z przyjaciółką, która mieszka dwa domy dalej. W dobie koronawirusa, kiedy nie mogliśmy wychodzić z domu było to bardzo pomocne. Wszystkie te zmiany, nawet wynalezienie maszyn, dzięki którym prowadzenie gospodarstwa nie było już takie trudne jak na początku, były zbawieniem. Praca na roli stała się duża łatwiejsza. Teraz już nie prowadzę gospodarstwa, ale jak widzę jak inni ludzie używają coraz to nowych maszyn zazdroszczę im. Ja niestety nie zawsze miałam tak lekko. Wszystko robiłam własnymi rękami.
ED: Myślisz, że w najbliższej przyszłości wszystko jeszcze bardziej się zmieni?
JD: Myślę, że na pewno. Ludzie tworzą teraz nowe wynalazki, wszystko jest zautomatyzowane. Niedługo roboty będą robić wszystko za nas. Nie uważam, żeby było to dobre. Ludzie powinni umieć poradzić sobie sami. Gdyby dzisiaj znaleźli się na bezludnej wyspie, myślę, że duża część nie dałaby sobie rady.
ED: Podzielam Twoje zdanie. Sama chciałabym, żeby inaczej to wszystko wyglądało. Chcę także podziękować za rozmowę. Być może nie należała ona do najłatwiejszych, dlatego tym bardziej Ci dziękuję, że się przede mną otworzyłaś.
Autorka: Edyta Dąbrowska, studentka dziennikarstwa na UKSW