Sarmata to najstarszy klub sportowy w Warszawie o bogatej historii. Jest prawdziwą legendą polskiego sportu. Działa od ponad 100 lat. Powstał w samym centrum robotniczej Woli z inicjatywy Jana Władysława Wilczyńskiego oraz Stanisława Szkieli z Polskiej Partii Socjalistycznej i Związku Zawodowego Tramwajarzy. Skupiał prężnie działające sekcje: lekkoatletyki, piłki nożnej, kolarstwa, łyżwiarstwa szybkiego, gimnastyki, pływania oraz tenisa stołowego. Zawodnicy Robotniczego Klubu Sportowego uczestniczyli w olimpiadach oraz najważniejszych wydarzeniach sportowych świata. To tutaj w okresie międzywojennym swoją karierę zaczynał Janusz Kusociński. Początek tego stulecia nie był jednak dla klubu łaskawy, ale na szczęście nie upadł. Od kilku lat przeżywa nawet drugą młodość pod zarządem Mirosława Skorupskiego, związanego z klubem od dzieciństwa.
W ramach cyklu „10 PYTAŃ DO..” Zbigniew Grzeszczuk rozmawia z Mirosławem Skorupskim, prezesem zarządu Robotniczego Klubu Sportowego.
Co jest tak fascynującego w piłce nożnej, że po 100 latach „odnawia” pan ściany Robotniczego Klubu Sportowego Sarmata?
Jeśli chodzi o piłkę nożną, to odpowiem anegdotycznie. Pewna kobieta zapytała męża, co jest w tej piłce, że nie możesz bez niej żyć? On odpowiedział: POWIETRZE!! Robotniczy Klub Sportowy Sarmata, to długa historia w moim zyciu. Urodziłem się na Woli, cała moja rodzina – tak ze strony mamy i taty pochodzi z Woli, od pokoleń. Nie sposób w kliku słowach opowiedzieć, czym był Sarmata dla ludzi z Woli, szczególnie po wojnie. Moja mama była sprinterką i skakała w dal w Sarmacie na początku lat pięćdziesiątych. Trzech wujków kopało tam piłkę, a dwóch innych – boksowało. Mieliśmy też w rodzinie dobrego kolarza. Sarmata to nie tylko piłka nożna! To jeden z największych niegdyś, wielosekcyjny klub medalistów, również olimpijskich w lekkiej atletyce, kolarstwie, łyżwiarstwie szybkim i w innych dyscyplinach.
W połowie lat sześćdziesiątych ub. stulecia przenieśliśmy się do hutniczego osiedla na Wrzecionie (tata pracował w Hucie Warszawa), od 1968 roku związany byłem z bielańskim Hutnikiem (do 1974 roku, jako piłkarz, zaś od 1989 roku, jako działacz HKS, aż do śmierci mojego przyjaciela, prezesa Ryszarda Sobieckiego, który zmarł w 2003 r. Kiedy w 2014 roku, zaproponowano mi prezesurę w RKS, przyjąłem ofertę bez wahania. Różnie potem bywało, „wypisałem” się z klubu, ten upadł potem, by od 2018 roku, na moich warunkach Sarmatę poprowadzić na nowo do dziś.
Ścian Sarmaty nie da się odnowić, upadły już dawno, tak jak trybuny, hala i wszystko, co było klubem przy ul. Wolskiej 77. Od 2003 roku, rośnie tam las, ale Sarmata to nie boisko i bieżnia, Sarmata to epokowe zjawisko! Choć nie mamy żadnego wsparcia ze strony instytucji, które powinny się Sarmatą opiekować, przyjdzie dzień, w którym nie będziemy malować (nieistniejących) ścian, ale będziemy stawiać nowe ściany klubu. Uchwalenie i zatwierdzenie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego dla m.in. ul. Wolskiej 77 jest pierwszym krokiem w tym kierunku.
Pana doświadczenie biznesowe pomaga w prowadzeniu klubu, a jeżeli tak to, w jaki sposób?
Prowadzenie klubu sportowego i biznesu to dwie różne działalności. Chyba nie znam żadnego klubu (od małego do średniego), który by na sporcie zarabiał. Oczywiście, zależy to też od skali i wielkości organizacji. Im potężniejszy klub, tym bardziej trzeba trzymać się zasad korporacyjnych, to jasne. Nie da się z powodzeniem prowadzić jednak klubu, innej organizacji sportowej czy kulturalnej, stosując twarde zasady i bezwzględny rygor finansowo-organizacyjny. W sporcie, w klubie, najcenniejszym środkiem trwałym jest człowiek – zawodnik, trener. Trudno go amortyzować. Oczywiście, umiejętność pozyskiwania środków na działalność, dobra organizacja, mądre planowanie i sensowne wydawanie pieniędzy to podstawa. W klubach sportowych, wszystko się zaczyna od tego pierwszego… I przeważnie na tym się kończy, bo – szczególnie obecnie, w naszym kraju kasa idzie wszędzie, ale nie tam, gdzie jest naprawdę potrzebna.
Gdybym 30 lat temu, miał to doświadczenie życiowe posiadane obecnie, zapewne byłbym gdzie indziej w „mieście i świecie”. Ale popełnianie szlachetnych głupstw (a takich poczyniłem wiele) daje więcej satysfakcji i radości, niż spektakularny sukces, np. finansowy. Byłem już bogaty w przeszłości, niekoniecznie dawało mi to szczęście. Ale tak, doświadczenie w biznesie pozwala na podejmowanie lepszych decyzji w prowadzenie klubu sportowego.
Bez względu na wyniki, jakie osiąga kadra narodowa czy nadal jest „moda” wśród młodzieży na piłkę nożną?
Niestety nie, ale to jest znak nowych czasów. Moje pokolenie nie miało takich, szczególnie indywidualnych, możliwości realizacji zainteresowań, co obecna młodzież. Dla nas, skórzana piłka, ławka lub trzepak zamiast bramki to była jedyna forma spędzania wolnego czasu. Graliśmy na podwórkach „w gałę” całe popołudnia, do nocy, w byle jakich butach, byle jaką piłką, byle gdzie. Tak zaistnieli Deyna, Lato, Szarmach i inne tuzy światowego futbolu. Cała nadzieja w dobrze zorganizowanych klubach i akademiach piłkarskich, mających ciekawą ofertę dla młodych ludzi w postaci dobrych trenerów, dostępnych boisk i przyzwoitego wyposażenia sprzętowego.
Organizuje Pan imprezy o uniwersalnych przesłaniach, jakie to wydarzenia i czego dotyczą?
Mecze piłkarskie pod hasłem „Nie dla rasizmu”. W 2004 roku, w Ciechanowie, zorganizowałem pierwszy taki w Polsce mecz. Zagrały zespoły MKS Ciechanów i Reprezentacja Afryki, w której grali czarnoskórzy piłkarze z polskich lig, wielu przyjechało do Polski na moje zaproszenia. Kilku czarnoskórych piłkarzy wówczas grających, występowało później w najwyższych klasach rozgrywkowych. Był to pierwszy mój „Mecz Nie dla rasizmu”, do dziś zorganizowałem 24 takie mecze, połączone z akcjami przeciwko rasizmowi i innym patologiom społecznym. Z Reprezentacją Afryki, pod tym ważnym hasłem, grały najrozmaitsze zespoły; ostatnio Pectus Football Team (dobre grajki!!), Reprezentacja Polskiej Policji, Reprezentacja Dziennikarzy RP, Reprezentacja Artystów, Kadra Polskiego Parlamentu i wiele innych. To mój największy sukces życiowy.
Sport wymaga nakładów finansowych, skąd środki na działalność klubu?
Małe kluby, prowadzące jednak szkolenie dzieci i młodzieży, otrzymują wsparcie z Miasta Stołecznego Warszawy na te szkolenia. Są to czasem duże kwoty, co w połączeniu z dość wysokimi składkami daje pewien budżet. Podwarszawskie kluby, posiadające swoje boiska mają komfort i spokój. Gorzej, jeśli chodzi o Miasto Stołeczne Warszawa. Za mało boisk, opłaty za korzystanie z nich -wysokie. Sarmata nie ma grup młodzieżowych. Na utrzymanie zespołu seniorów wydaję własne pieniądze i tylko dzięki sporadycznym wsparciom od kolegów klub działa. Powoli tworzymy strukturę klubu; powoli, ale skutecznie.. Rozpoczęliśmy transmisje naszych meczy na własnym kanale YOUTUBE, wreszcie mamy, co zaproponować ewentualnym sponsorom.
Są też zawody z seniorami. Czy ta sztafeta pokoleń przynosi efekt w postaci dopływu młodych talentów?
Pierwszy Turniej „Weteranów +50” zorganizowałem 6 lat temu. Wówczas, było bardzo trudno skompletować osiem zespołów. Obecnie chętnych jest więcej niż miejsc. Jedna z drużyn, zebrana na pierwszy turniej, jest obecnie mistrzem Polski w tej grupie wiekowej! Owszem, zauważam dopływ talentów, ale niezupełnie młodych. Te młode talenty są wyszukiwane przez istniejące szkółki i akademie piłkarskie, których na szczęście, jest już sporo. Duże kluby piłkarskie też kładą duży nacisk na pozyskiwanie i szkolenie młodych adeptów piłkarskich. Mój pomysł stworzenia możliwości aktywnego uprawiania sportu dla tej grupy wiekowej był strzałem w dziesiątkę! Obecnie powstała nawet Reprezentacja Weteranów Mazowsza, firmowana przez MZPN.
Ma pan doświadczenie ze sprowadzaniem obcokrajowców do polskich klubów piłkarskich, czy zadowolony jest pan z rezultatów tej działalności?
Na przestrzeni ostatnich 15 lat, dzięki mnie przybyło do Polski z Afryki ponad stu młodych piłkarzy. Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o rezultaty. Wielu z nich, z rozmaitych powodów, nie wykorzystało danej im szansy. Byli jednak tacy, dla których Polska była przystankiem w drodze do poważnej kariery piłkarskiej i później, trenerskiej, głównie w Skandynawii. Jest mi miło, gdy otrzymuję życzenia urodzinowe, czy na święta od „moich” zawodników. Przychodzą z całego świata.
Czy instytucje państwowe pomagają i podzielają pana pasje?
Instytucje państwowe takie jak Ministerstwo Sportu i Turystyki, ale też inne resorty i dziesiątki agencji rządowych, mają ustawowy obowiązek wspierania działalność klubów i organizacji społecznych w sferze sportu. Robią to w formie konkursów grantowych, dotacji, subwencji. Brakuje jednak koordynacji tych działań, które przyniosłyby dużo lepszy efekt.
Wracając do wspomnień, jakie są smaki i zapach z dzieciństwa, który wspomina pan z” łezką w oku”?
Od zawsze i na zawsze, zapach świeżej choinki i smak pomarańczy.. I głos Mamy, śpiewającej kołysankę…
O czym marzy dziś senior Mirosław Skorupski?
Marzeń mam multum. Codziennie inne, ale jedno jest bez zmian. Najważniejsze dla mnie dobre jest zdrowie zarówno moje jak i moich najbliższych. Dopiero to daje początek innym marzeniom. …