Nic nie wskazuje na centra handlowe jako źródło ognisk chorobowych. Zamknięte obecnie poszczególne segmenty rynku handlowego, m.in.: odzież, obuwie, akcesoria i usługi charakteryzują się paradoksalnie najmniejszym ryzykiem zakażeń na tle całego rynku. Wprowadziliśmy mnóstwo rygorów sanitarnych. W dodatku nie ma u nas ulic handlowych, więc zamknięcie galerii oznacza niemal wyzerowanie sprzedaży. Ta decyzja to stryczek dla całej branży – wyznał propertynews.pl Paweł Kapłon, wiceprezes Związku Polskich Pracodawców Handlu i Usług i przewodniczący rady nadzorczej Tatuum.
Spodziewaliście się drugiego lockdownu?
Paweł Kapłon: Jesteśmy kompletnie zaskoczeni. Katastrofalny błąd. Zamknięte sklepy odzieżowe, obuwnicze, akcesoryjne i różnego rodzaju usługi charakteryzują się obecnie najmniejszym ryzykiem zachorowalności na tle całego rynku handlu i usług. Nie ma żadnej statystyki, która by wskazywała na to, że centra handlowe są źródłem ognisk chorobowych. Zarówno właściciele galerii handlowych, jak i najemcy wprowadzili mnóstwo różnych rygorów sanitarnych.
Wychodzi na to, że te rygory sanitarne nie wystarczyły?
Myślę, że w procesie podejmowania decyzji o lockdownie zabrakło rzetelnego zrozumienia struktury rynku handlu i usług, analizy danych oraz rzeczywistych zagrożeń w związku z trwającą pandemią. Ilość klientów w naszych sklepach w ciągu ostatnich kliku tygodni przed lockdownem spadła do 10-50 proc. poziomu ubiegłego roku. Klienci w sposób naturalny rezygnowali z dóbr nie pierwszej potrzeby. Poza tym przychodzili rzadziej i z konkretnymi potrzebami. Z kolei przykładowo markety spożywcze, drogerie czy sklepy budowlane, mające największy ruch – funkcjonują normalnie i przed lockdownem „podbijały” statystyki footfallowe publikowane przez właścicieli galerii handlowych. Natomiast zostały zamknięte te sklepy, które są obecnie najbezpieczniejsze. I to jest trudno wytłumaczalny paradoks. Stąd też nasze kompletne niezrozumienie podjętej decyzji. Szczególnie, że Polska jest wyjątkowym rynkiem na tle Europy, ponieważ nie ma u nas praktycznie ulic handlowych. Cały handel został zbudowany na bazie centrów handlowych. Ich zamknięcie oznacza niemal wyzerowanie dochodów, bo e-commerce przeważnie waży od 10 proc. do 20 proc. w całkowitej sprzedaży.
Tracicie też dochody w najlepszym handlowo okresie roku?
Tak, czwarty kwartał jest najważniejszy. Jest to prostu okres najbardziej efektywny w roku. Klienci przychodzą z konkretnie zdefiniowanymi potrzebami, robiąc najczęściej większe jednorazowe zakupy niż zwykle. Jest to też okres kiedy firmy realizują wyższe marże, bo po świętach rozpoczynają się już wyprzedaże. Trwają one do końca lutego i wówczas zdecydowana większość firm z branży generuje straty. Tymczasem my już straciliśmy właściwie październik i listopad. Dlatego ta decyzja o zamknięciu może oznaczać, że mnóstwo polskich marek budowanych od 20-30 lat, nie udźwignie kolejny raz tego ciężaru i niestety zniknie z rynku.
Branża też jeszcze jest zapewne osłabiona pierwszym lockdownem?
Tak, nie ocknęliśmy się jeszcze po nim. Też został wprowadzony w bardzo ważnych handlowo miesiącach – na początku sezonu wiosennego. Wówczas zostało nam mnóstwo niesprzedanego towaru. Wiele firm zostało zmuszonych do zaciągnięcia dodatkowych kredytów zabezpieczonych tymi stockami. Drugi lockdown będzie dużo trudniejszy. Owszem, lipiec i sierpień okazał się lepszy od oczekiwań, ale mnóstwo firm i tak ma ogromne przeterminowane zadłużenie i jest na krawędzi. Do tego stracony październik i listopad. W dodatku, tu i ówdzie słyszymy, że być może również grudzień będzie zamknięty. Spodziewam się, że już na wiosnę pojawią się upadłości, nie wykluczając wielu znanych i lubianych marek.
Czy sytuacja, w której handel jest uzależniony od galerii handlowych, nie powinna się zmienić. Tatuum ma też sklepy przyuliczne. Czy skutkiem pandemii nie powinno być odrodzenie ulic handlowych?
Przy obecnej strukturze naszego rynku uważam, że jest to niemożliwe. Klienci latami przyzwyczajali się do zakupów w centrach handlowych, które efektywnie zastąpiły i trwale wyeliminowały handel przyuliczny. Przy obecnym istotnie zmniejszonym ruchu oraz restrykcyjnie przestrzeganych środkach bezpieczeństwa są one absolutnie najbezpieczniejszymi miejscami do robienia zakupów. Nasze sklepy przyuliczne są wyjątkowe, bo działają nieprzerwanie pod tym samym adresem od 20 lat, jak na przykład salon w Warszawie na ul. Brackiej. Jest to jednak opłacalne tylko w dużych miastach, albo w destynacjach turystycznych. Poza tym większość naszych pozostałych lokali przy ulicy znajduje się w mniejszych miejscowościach.
Co teraz będzie z czynszami?
Z mojej perspektywy jest to obecnie temat drugoplanowy. W pierwszej kolejności musimy się otworzyć, żeby było o czym rozmawiać. Jeśli lockdown obejmie również grudzień, to będzie dramat, bo wiele firm może nie przetrwać. Sądzę, że wynajmujący również mają świadomość tego, że dywagowanie teraz o czynszach jest przedwczesne.
Czy jednak ta sytuacja nie zaburzy wiosennych negocjacji czynszowych? Wiele marek ich jeszcze nie zakończyło.
My większość zakończyliśmy. Generalnie jestem zadowolony z podejścia i zrozumienia wynajmujących. Mamy jedynie kilka trudniejszych przypadków. Część z nich może się zakończyć niestety w sądzie. Mimo wszystko jestem spokojny. Przez słabsze wyniki wrześniowe oraz październikowe i tak musielibyśmy wrócić do rozmów, by dostosować poziom czynszów. Jeśli nie dojdziemy do porozumień, nie przedłużymy umów, zaczniemy zamykać sklepy i przenosić się do miejsc, w których będziemy milej widziani. Z uwagi na trwającą pandemię jest ich sporo i będzie jeszcze więcej w przyszłym roku. Tymczasem na cały listopad wstrzymujemy wszelkie rozmowy o czynszach, kładąc absolutny fokus na utrzymanie płynności. Najważniejsze teraz jest to, by zakończyć obecny paradoks i otworzyć jak najszybciej nasze sklepy, czyli najbezpieczniejsze strefy centrów handlowych.
Źródło wywiadu: www.propertynews.pl