Centrum Praskie – Koneser i największa dotychczasowo wystawa 70 obrazów Zdzisława Beksińskiego. Podróż w zupełnie nową krainę spowitą mrokiem, oniryzmem i tajemnicą. Jedno z najważniejszych długoterminowych wydarzeń kulturalnych w Polsce i zdecydowana gratka dla miłośników twórczości malarza z Sanoku. Niesamowite przeżycie, którego mogłem być częścią.
Minęło już kilka dni odkąd odbyłem podróż na Warszawską Pragę, by na własne oczy poczuć kunszt artystyczny twórczości Beksińskiego. Nie będę ukrywał, że wystawa nawet po tych kilku dniach dalej robi na mnie wrażenie. Ilekroć wracam wspomnieniami do obrazów, których z ogromnym zaszczytem mogłem doświadczyć na żywo, powracają nie tylko miłe chwile spędzonego czasu wraz z moimi przyjaciółmi, którzy towarzyszyli mi w trakcie wystawy, ale także ogromna ilość przemyśleń, którymi koniecznie chciałem się z kimś podzielić.
Twórczość Zdzisława Beksińskiego zainspirowała mnie do odbycia podróży do swojej wewnętrznej wizji życia po śmierci, deformacji ludzkiego ciała, a także celu ludzi jako rasy żyjącej na Ziemi. Taka bowiem jest dla mnie twórczość Beksińskiego. Tajemnicza, zaskakująca, nie zostawiająca żadnych jeńców.
Największym atrybutem obrazów Zdzisława Beksińskiego jest jego brutalne przedstawianie pozagrobowego życia człowieka z perspektywy żyjącego bytu. Przecież żadne z nas nie wie jak wygląda Biblijne piekło czy Mitologiczny Hades, wszystko to jest kreacją podświadomie zakorzenionych obrazów oraz wyobrażeń poznanych za życia. Beksiński jednak nie neguje ani nie aprobuje znanych nam archetypów pośmiertnego padołu, wręcz przeciwnie – wyciąga z nich inspiracje tworząc swoje własne wizje istnienia w kamiennym śnie. Obrazom Beksińskiego idealnie przypisuje stwierdzenia ciszy przed burzą. Opływowe kształty tworów na płótnie, zachowane w surowej kolorystyce, są niczym czarne chmury zbierające się nad pustym polem. Widok przepiękny, jednak gdzieś z tyłu budzi grozę, zapiera dech w piersiach, a przede wszystkim zapowiada. Tylko co? Tutaj w grę wkracza nasza własna interpretacja. Beksiński nie tytułował swoich dzieł, a co za tym idzie zostawił nam – jako odbiorcom – znikomą ilość podpowiedzi do interpretacji jego obrazów. Artysta zostawia nam otwarte drzwi do swojego własnego wyimaginowanego świata, który ściska za gardło i nie pozwala nam wyjść z niego takimi jakimi byliśmy przed wejściem. Jego obrazów nie można określić ładnymi czy brzydkimi, one po prostu są. Są wyjątkowe i na swój sposób autentyczne, szczere, wzruszające, odrażające, ale w tej całej turpistycznej wizji hipnotyzujące.
Nie będę ukrywał, że było to niesamowitą frajdą, gdy wraz z przyjaciółmi mogliśmy wspólnie poddawać się dyskusjom na temat tego co widzimy w danym dziele. Każdy z nas przy tym zwracał uwagę na coś zupełnie innego, wyciągał inny szczegół, który dla reszty był nieistotny lub niezauważalny. Z niecierpliwością będziemy wyczekiwali następnych wydarzeń spod szyldu twórczości Zdzisława Beksińskiego, by ponownie udać się w podróż do świata malarza z Sanoku.
Mateusz Zalewski