Usunięcie matematyki z matury powraca jak bumerang. Jak wiadomo pomysł, żeby zrezygnować (po raz kolejny, bo już to przerabialiśmy!) z obowiązku zdawania matematyki na maturze, został zgłoszony w raporcie NIK, w którym stwierdzono, że w latach 2015-2017, co szósty uczeń nie zdał egzaminu maturalnego z matematyki. Spuentowanie takiego wyniku badań wnioskiem, że należy zaniechać egzaminowania z matematyki na maturze, przypomina sugestię, żeby rozwiązać problem gorączki tłukąc termometr.
Nie ulega wątpliwości, że z nauczaniem matematyki jest źle, więc należy prowadzić debaty, jak ten problem przezwyciężyć. W zamieszczonym w „Przeglądzie Technicznym” artykule zatytułowanym „Czas matematycznej prawdy?” red. Marek Bielski, opisuje bardzo ciekawy eksperyment, jakim było przygotowanie i przeprowadzenie tak zwanej debaty oksfordzkiej na temat tego, czy egzamin maturalny z matematyki powinien być obligatoryjny dla wszystkich, czy fakultatywny (tylko dla niektórych maturzystów). Przeczytałem z uznaniem o zachowaniu elegancji wypowiedzi polemizujących ze sobą licealistów warszawskich i ze smutkiem dowiedziałem się, że trudno było zgromadzić audytorium, które by tej debaty wysłuchało i postanowiłem podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Oparcie tej debaty na wypowiedziach uczniów klas maturalnych, ciekawe z medialnego punktu widzenia lecz z punktu widzenia procesu podejmowania decyzji jest bezwartościowe. Oni naprawdę jeszcze nie wiedzą, jakie wyzwania postawi przed nimi dorosłe życie i co ze szkolnych nauk im się w tym dorosłym życiu przyda. Natomiast mając do wyboru dodatkowy trud (bo przygotowanie do egzaminu maturalnego z matematyki wymaga wysiłku) albo możliwość uniknięcia tego trudu – mogą (przynajmniej niektórzy) kierować się zwykłym wygodnictwem…
Wszyscy spierający się o kształt nauczania matematyki piszą o jej wpływie na sposób myślenia ludzi, na umiejętność wiązania przyczyn i skutków, na logikę i konsekwencję rozumowania – także w sprawach dalekich od matematyki. To wszystko prawda – człowiek wyćwiczony w umiejętności rozwiązywania zadań matematycznych, także w sytuacjach codziennego życia przy podejmowaniu decyzji będzie poszukiwał racjonalnych przesłanek i przeprowadzał logiczne wnioskowanie, a nie liczył na intuicję i cud. Jest jednak dziedzina, w której znajomość matematyki jest po prostu nieodzowna. To nauki techniczne.
Inżynier bez matematyki
Ponieważ piszę do „Przeglądu Technicznego”, szczycącego się tym, że jest gazetą inżynierską – chciałbym się skupić na związkach pomiędzy kiepskim nauczaniem matematyki w szkołach średnich a koniecznością kształcenia dobrych inżynierów na potrzeby naszej gospodarki i przemysłu. Zwrócę przy tym uwagę na fakt, że zajmowałem w tej sprawie bardzo zdecydowane stanowisko już w 2013 r., kiedy opłakane skutki kolejnych reform edukacji zaczęły być widoczne w postaci złego przygotowania kandydatów na studia inżynierskie – między innymi w mojej AGH. Opublikowałem wtedy felieton zatytułowany „Matematyka nasza powszednia” (jest dostępny w Internecie!).
W nadtytule tego felietonu napisałem: „Jakim inżynierem będzie ktoś, kto ma trudności z trygonometrią, przeraża go logarytm, a pochodną uważa za czarną magię?” Pytanie to pozostało aktualne do dziś.
Inżynier musi się sprawnie posługiwać matematyką, bo bez właściwie obliczonych parametrów budowane urządzenie będzie źle działało, co zawsze jest niekorzystne, a czasami bywa groźne. Staramy się na wyższych uczelniach nadrobić braki w wiedzy matematycznej naszych studentów, ale zbiegły się dwa złe procesy: Odpowiedzialny za fatalną reformę szkół podstawowych i średnich, likwidator szkół zawodowych i gorliwy zwolennik testów, minister Mirosław Handke, sprowadził też na wyższe uczelnie nieszczęście tak zwanego procesu bolońskiego. Proces ten polegał na tym, że dawne jednolite studia techniczne, które trwały 5 lat i kończyły się dyplomem magistra inżyniera, zastąpiono dwuetapowym procesem kształcenia: najpierw 3,5 roku studia pierwszego stopnia, a potem 1,5 roku studiów magisterskich (z których nie wszyscy korzystają).
Niestety, w uczelniach technicznych studia pierwszego stopnia kończą się wydaniem dyplomu inżyniera, co oznacza, że ten niegdyś bardzo elitarny tytuł zawodowy dostaje często niedouczony matematycznie maturzysta po trzech latach nauczania. Na uczelniach technicznych naprawdę dokładamy starań, żeby zasób wiedzy takiego ekspresowo kształconego inżyniera był adekwatny do potrzeb – ale nie zawsze się to nam udaje.
Dlatego uważam, że złe nauczanie matematyki w szkołach podstawowych i średnich może się przekładać na kiepskie przygotowanie inżynierów, którzy będą projektować i produkować marne wyroby przemysłowe. Zaś złe produkty spowodują utratę rynków zbytu i zaufania klientów i wpędzą nas w biedę. A przecież wszyscy pragniemy Polski bogatej i docenianej!
Reformator pod mostem
W średniowieczu, gdy majster (odpowiednik dzisiejszego inżyniera) zbudował most – to musiał poddać się próbie polegającej na tym, że sam stawał pod tym zbudowanym przez siebie mostem, a na most wjeżdżały ciężkie pojazdy (furmanki załadowane mokrym piaskiem). Dlatego podczas budowy majster starał się tak zaprojektować i wykonać most, żeby ten podczas próby nie zawalił się. Bo jego własne życie od tego zależało! Żartobliwie można powiedzieć, że był to także sposób usuwania z zawodu nieudolnych majstrów.
Przechodząc do czasów obecnych sądzę, że pod każdym mostem zbudowanym przez inżyniera, który był zwolniony z matematyki na maturze, powinno się umieścić reformatorów naszego szkolnictwa. Gdy na most będą wjeżdżały ciężkie Tiry – będą mieli czas się zastanowić, czy swoim postępowaniem nie spowodowali, że ten most jest źle policzony i za chwilę runie im na głowę.
Dlaczego bowiem skutki działań edukacyjnych spadają na głowy nas wszystkich, a nie na inicjatorów i realizatorów reform?
prof. Ryszard Tadeusiewicz, AGH