Długie, ponure wieczory coraz bardziej dają się we znaki? Stan przygnębienia, złe samopoczucie, apatia, to tylko nieliczne objawy jesiennej chandry. Pora roku, która wielu kojarzy się z owocową herbatą, ulubioną książką, kocem i serialem na netflixie, nie musi tak wyglądać.
Po wpisaniu w wyszukiwarce internetowej haseł związanych ze złym nastrojem i samopoczuciem, jako pierwsze ze sposobów przeciwdziałania pojawiają się: zmiana otoczenia, czy aktywność fizyczna. Aktualna sytuacja pandemiczna coraz bardziej zawęża nam dowolność w decydowaniu o pożądanych działaniach, ale zdecydowanie nie wyklucza jej całkowicie.
Na stronie internetowej mojej uczelni przeczytałam oświadczenie, o dalszym prowadzeniu studiów zdalnie, bez namysłu wzięłam do ręki walizkę i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze artykuły, a w głowie automatycznie pojawił mi się rodzinny dom na wsi. Po godzinnej podróży, stałam już na balkonie rozglądając się na otaczające mnie, w połowie przebarwione lasy oraz pola. Wzięłam głęboki oddech i za plecami usłyszałam głos mojej babci: „miło cię widzieć wnusiu”, po czym mocno mnie przytuliła. Kilka pierwszych dni cieszyłam się tym spokojem, ciszą, świeżym powietrzem, domowymi obiadkami.
Po tygodniu jednak ten spokój i harmonia zaczęły być dla mnie uciążliwe, brakowało mi emocji, energii, przyjaciół, dźwięku jeżdżących samochodów i widoku przecinających skrzyżowanie tramwajów. Zaczęłam zamykać się w sobie, a nastrój przeradzał się w coraz bardziej sceptyczny, playlista na Spotify zmieniła się, z energicznej Rity Ory, na nostalgiczną Lane Del Rey, a koc zamienił się w kołdrę. Zaczęła mi doskwierać rutyna i popadałam w coraz głębszy marazm. Z radia na niższym piętrze usłyszałam fragment piosenki „Ona ma siłę, nie wiesz jak wielką…” wykonania Varius Manx i to okazało się moim punktem zwrotnym.
Wstałam z łóżka, założyłam kurtkę, kalosze, beret i poszłam na spacer do lasu. Szłam w stronę młynu nad rzekę, po drodze znalazłam sporą ilość grzybów i wypełniłam nimi wszystkie kieszenie jakie miałam. To był czas tylko dla mnie i moich myśli, zadałam więc sobie samej pytanie: „Czy jest coś o czym marzyłaś, a nadal nie zrobiłaś w tym kierunku żadnego kroku?” W odpowiedzi jako pierwszy nasunął mi się do głowy, widok biegających koni. To jest to. Od dziecka marzyłam o jeździe konnej, fartownie w niedalekiej odległości od mojego domu funkcjonuje stadnina koni. Myślę, że gdyby ktoś wtedy spojrzał z boku na moją twarz, to widziałby najszerszą radość, błyszczące oczy i szeroki uśmiech. Wróciłam do domu, powiedziałam rodzinie o swoim planie spełnienia dziecięcego marzenia, nie zdążyłam nawet zrobić sobie herbaty, a do kuchni wszedł tata z telefonem w ręku i oznajmił, że za godzinę mam pierwszą naukę jazdy konnej. Nie umiałam ukryć radości i podniecenia.
Przywitałam się z Ptysiem, czyli moim pierwszym koniem, sam dotyk spowodował, że na całym ciele pojawiło mi się wcześniej nieznane, niesamowite ciepło. Okrakiem na niego weszłam i poczułam tą wyjątkową zależność, musiałam całkowicie zaufać obcej istocie, a ona musiała zaufać mnie i uwierzyć, że nie chcę zrobić jej krzywdy. Lekcja trwała niestety tylko godzinę, ale wystarczyło mi te 60 minut, aby zbudować niepowtarzalną więź i zaufanie, którego nigdy nie czułam, a to dlatego, że te emocje między człowiekiem a zwierzęciem są całkiem inne, niż te między dwójką ludzi. Tego dnia poczułam prawdziwe szczęście, radość, powrócił mój zachwyt światem, znowu zacząłem po prostu chcieć. Zaczęłam odczuwać ponowną motywację do działania.
Dwie czynności, pozornie tak proste, wyjście na powietrze i podjęcie jednego kroku w kierunku spełnienia marzenia, potrafią tak bardzo wpłynąć na emocje, na uczucia, na postrzeganie rzeczywistości i otaczającego świata. Jesień to nie jest koniec świata, chandra nie jest niekończącym się syndromem. Zbierz całą swoją siłę, wstań z łóżka i zrób chociaż jeden krok.
Julia Szaniawska, studentka dziennikarstwa UKSW
Autorką rysunku koni jest Barbara Soborek