Moje pierwsze wrażenia z Korei Południowej? Bez znajomości języka koreańskiego chyba bym nie przeżyła w tym fascynującym kraju, który łączą w całość: przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość. To mit, że w Seulu – stolicy Korei – łatwo można spotkać ludzi mówiących po angielsku. Prawda jest zupełnie inna. Trzeba mieć nie lada szczęście, żeby trafić na takie osoby. Mój koreański, choć jeszcze nie doskonały wiele razy ratował mnie przed klapą językową w komunikacji z Koreańczykami.
Doświadczyłam tego już na lotnisku w Seulu, choć to może trochę dziwić. Licząca bowiem ponad 10 mln mieszkańców metropolia, przyjmuje rocznie miliony turystów a jednym z jej turystycznych filarów jest promowanie swojej kultury wraz z boys bandami. Nie będę już narzekać, bo radziłam sobie nieźle z moim koreańskim językiem, ale po drodze natknęłam się na różne niespodzianki.
Lotnisko Incheon

Po wylądowaniu o 6 rano na lotnisku w Seulu, dostałam do wypełnienia formularz na czas pobytu. Następnie czekałam prawie godzinę, aby dostać akceptację od straży granicznej, abym mogła wkroczyć na teren Korei. Obawiałam się o mój bagaż, z powodu trwających długo formalności, czy się nie zagubił, albo nie przepadł?. Kiedy dotarłam wreszcie do pasa nr 17 z bagażami, poczułam ulgę, bo zobaczyłam, że moje walizki już zostały zdjęte i czekają na właściciela. Tak na marginesie na Okęciu w Warszawie mamy „tylko” 9 pasów.
Tuż po wyjściu ze strefy pasażerskiej, udałam się po odbiór karty podróżnej oraz karty sim. Jeśli ktoś chce podróżować po Korei i zwiedzić różnie miasta (a ja co najmniej chcę pojechać do Busan, Pohang) to polecam zaopatrzenie się w specjalną kartę, która jest na wszystkie autobusy oraz metra w całym kraju. Jest to bardzo wygodne, a nie tak jak w Polsce, każde miasto to oddzielna karta miejska. Doładować kartę można w maszynach na lotnisku, bądź w sklepie. Pamiętać należy jednak o drobnej rzeczy – doładowywać można tylko za gotówkę. Proponuję zatem, wziąć ze sobą gotówkę, a resztę jeśli chce się płacić normalnie pieniędzmi – wybrać z bankomatu (jest taniej niż u nas w kantorze – nawet do 300 zł).

Na lotnisku jak w każdym innym mieście możemy być zaczepiani przez taksówkarzy, którzy oferują swoje usługi. Ale te usługi nie są tanie, dlatego wybrałam inny transport, a mianowicie pociąg. W pociągu podziwiałam i chłonęłam widoki i nie mogłam się doczekać już wyjścia na miasto. Po krótkim czterogodzinnym odpoczynku wyruszyłam zwiedzać Seul. W planach miałam pierwsze zakupy, które też nie odbyły się bez przygód. Na dzień dobry zmagałam się z kartami płatniczymi, od odrzucania wszystkich kart po ich blokady. Na szczęście udało się wszystko wyjaśnić i mogłam skutecznie zapłacić za moje zakupy. Z radością powędrowałam nad wodę, aby zobaczyć niezwykły pokaz dronów. Pomimo braku odpowiedniego snu, zmęczona nie byłam, ani nie miałam też jet lagga .
Urzekła mnie atmosfera i wszystkie troski nagle się ulotniły…

Seul to wyjątkowe i nowoczesne miasto, w którym znajdziemy takie perełki przeszłości jak 광화문 (Gwanghwamun), 경복궁(Pałac Gyeongbokkgung) czy z nowoczesności jak 롯데월드타워 – Lotte World Tower (Signiel) bądź 63 budynek. Korea to nie tylko kultura, z której Koreańczycy są bardzo dumni, ale to również uczta dla podniebienia. Zjeść można dosłownie wszędzie, zaczynając od tzw. „street vendorach” w których królują takie przysmaki jak tteokbokki, market na którym zjemy każdego rodzaju kluski – Namdaemun Kalguksu Alley (남대문 칼국수골목), kończąc na restauracjach w których zjemy nie tylko koreańskie przysmaki ale również zachodnie jedzenie.

Jedzenie w street vendorach
W mieście działa kilka ogromnych targowisk z jedzeniem, do tego tysiące restauracji i sklepów z kosmetykami i ciuchami. Łatwo się pomiędzy nimi poruszać, bo to jedno z najlepiej skomunikowanych miast świata – poruszanie się transportem publicznym jest tanie i wygodne.
Podsumowując, nie dziwię się, że boom na Koreę nadal trwa i w najbliższym czasie jeszcze z pewnością wzrośnie.
Zamieszczone zdjęcią przedstawiają moje pierwsze kroki w Korei Południowej.
Tekst i zdjęcia Małgorzata Fibiger- Bielska