Polacy opracowali prawdziwego pogromcę dronów. Jest precyzyjny, szybkostrzelny i trudno go namierzyć, bo tak szybko zmienia położenie. Nowa machina wojenna, autorstwa polskich naukowców już wzbudza wielkie zainteresowanie przyszłych klientów, ale wojskowi mają pewne uwagi. – Ważna jest nie sama armata, ale to, jaką amunicja będzie strzelała – mówi generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Trwające w Kielcach międzynarodowe targi wojskowe stały się okazją do pokazania kolejnej wojskowej perełki, jaką opracowała jedna z polskich firm zbrojeniowych. Tym razem nie jest to dron, mogący sięgnąć samej Moskwy, ale niszczyciel wrogich dronów i to ponoć diabelnie skuteczny.
Wojna na Ukrainie pokazała, że bez dronów niemal nic już się nie dzieje, a te bezzałogowe statki powietrzne wykorzystywane są zarówno do zwiadu, jak i ataków na wrogie pozycje. I jak widać każdej nocy po efektach rosyjskich ataków na ukraińskie miasta, zestrzelenie takiej fali dronów nie jest łatwym zadaniem, a właśnie z tym problemem postanowiła zmierzyć się polska firma PIT-RADWAR.
Mając w swej ofercie doskonałą i szybkostrzelną armatę AM-35 kal. 35 mm, która dotychczas stosowana była głównie jako okrętowe wyposażenie, postanowili popracować nad tym, by mogła się ona przydać również wojskom lądowym. Od planów przeszli do czynów i zamontowali ją na Jelczu z napędem 6×6, dodali całe morze elektroniki i w ten sposób powstała samobieżna armata SA-35 kal. 35 mm. Jak chwali się producent, sprzęt ten cechuje duża siła ognia oraz wysoka precyzja, a wszystko dzięki zintegrowaniu z optoelektronicznym systemem śledzenia celów, z radarem TUGA oraz sensorami optoelektronicznymi. Ma też system, który utrudnia wykrycie wyrzutni przez wrogie siły.
„System Pasywnej Lokacji Lokacji (SPL) jest innowacyjnym w skali światowej systemem obserwacji przestrzeni powietrznej. Zapewnia ciągłą obserwację przestrzeni z lokalizacją i śledzeniem obiektów powietrznych, jednocześnie nie emitując żadnych sygnałów, przez co jest niewykrywalny dla wrogich systemów ESM” – twierdzi firma PIT-RADWAR.
Ta specjalnie przeznaczona do zwalczania wrogich dronów armata dysponuje możliwością strzelania jednocześnie dwoma rodzajami amunicji, co może okazać się szczególnie przydatne, gdy przyjdzie walczyć z celami lądowymi, do czego polski wynalazek również jest przystosowany. A właśnie to, jakiej amunicji będzie ona używać, jest w ocenie generała Skrzypczaka najważniejsze i może zaważyć na sukcesie zastosowania jej na polu walki.
– Warunek jest jeden, że ta armata będzie strzelała amunicją programowalną, bo w przeciwnym wypadku całe zamieszanie będzie nic niewarte. To jest taka amunicja, która się fragmentuje już blisko celu. Jest po prostu zaprogramowana na to, że spotka się z celem na przykład na wysokości 2 kilometrów i wtedy, gdy dolatuje na tę odległość, rozrywa się w powietrzu i z jednego pocisku robi się cała chmura, a jego fragmenty niszczą tego drona – wyjaśnia generał.
Dzięki zamontowaniu armaty na mobilnej platformie Jelcza, jest to broń mogąca wyjątkowo szybko zmienić pozycję, a do jej obsługi potrzeba jedynie dwóch żołnierzy. Resztę załatwiają komputery i elektronika.
Żródło: forsal.pl