Ślub w czasach pandemii – sakrament ważniejszy, niż wesele

1964

Przełożyć ślub czy wziąć go w planowanym terminie? Przed takim pytaniem dwa miesiące temu, po ogłoszeniu kwarantanny w Polsce, stanęli Łukasz i Magdalena Sitarscy, którzy 16 maja 2020 roku powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. O ślubie w czasach pandemii koronawirusa, trudnościach i niespodziankach oraz o tym, że nic nie stanie na drodze prawdziwej miłości opowiadają w rozmowie z Heleną Anusiewicz.

Czy państwo młodzi mieli maseczki?

MS: Nie, nie mieliśmy maseczek w kościele. Założyliśmy je do jednego, ostatniego zdjęcia.

Obawialiście się tego, że będziecie musieli je mieć?

MS: Trochę się tego baliśmy, ale po rozmowach z księżmi, którzy celebrowali naszą liturgię i po obserwacjach (byliśmy świadkami kilku ślubów w parafiach i widzieliśmy, że państwo młodzi ich nie mieli) postanowiliśmy nie zakładać maseczek. Tym bardziej że jako państwo młodzi nie stykaliśmy się w żaden sposób z innymi. Siedzieliśmy na środku kościoła, w dość dużej odległości od pozostałych osób, więc to tak jakby wyniknęło dość naturalnie. Ksiądz Marek [zaprzyjaźniony duszpasterz]  powiedział, żebyśmy nawet nie myśleli o nałożeniu maseczek, no i jakoś tak wyszło. Nasi świadkowie też nie założyli, żeby się czuć swobodnie i zachować trochę takiej normalności w tym wszystkim, ale nasi goście wszyscy je nosili. Każdy miał na uwadze to, że musi dbać o inne osoby, które są w kościele.

Jak bardzo zmieniły się wasze plany ze względu na kwarantannę? Co z planowanych wcześniej rzeczy było, a czego zabrakło?

ŁS: Nie było tylko wesela, tak naprawdę wszystko poza tym się odbyło.

MS: Musieliśmy zmienić fotografa, bo umówiona wcześniej osoba mieszka w Berlinie i nie mogła do nas przyjechać ze względu na kwarantannę, którą musiałaby odbyć – dwa tygodnie u nas i dwa po powrocie, więc tutaj musieliśmy wprowadzić szybkie zmiany.

ŁS: No i trzech gości nie przyjechało zza granicy…

MS: Tak, nie było trzech księży, którzy mieli celebrować liturgię. Miałam też problemy z kosmetyczką i fryzjerką, ale jakoś udało mi się dogadać. Ogólnie nie mieliśmy żadnych większych komplikacji. Aha, jeszcze Diakonia Muzyczna [odpowiedzialni za oprawę muzyczną ślubu] – z około dwudziestoosobowego składu została zmniejszona do czterech osób, głównie gości.

ŁS: Czyli jednak trochę się zmieniło (uśmiech).

MS: No i ograniczyliśmy też liczbę osób zaproszonych na ślub ze 196 do prawie 70.

Podczas mszy panna młoda zaśpiewała psalm, a pan młody przeczytał czytanie. Zakładaliście taką wersję od początku czy był to efekt wprowadzonych obostrzeń?

ŁS: To raczej efekt naszego oazowego wychowania i naszej dbałości o liturgię, po prostu chcieliśmy sobie nawzajem przeczytać to Słowo Boże i nim się obdarować, to było dla nas takie normalne.

MS: Już dawno pojawił się taki pomysł i oboje go zaakceptowaliśmy. Potem się śmiałam, że jeśli ślub byłby z udziałem tylko 5 osób, to i tak musielibyśmy tak zrobić.

ŁS: Podobno wszyscy w kościele byli w szoku.

MS: Owszem emocje były duże. Ja całą mszę chlipałam i mocno przeżywałam. Siedząc na krześle przed ołtarzem, bałam się, że nie dam rady wstać i zaśpiewać całego psalmu, ale jakoś się udało.

Widziałam, że prowadziliście relację na żywo z uroczystości, którą oglądało około 90 osób. Ciekawa jestem Waszych wrażeń i tego jaki był odzew wirtualnych gości. Kiedy podjęliście decyzję o relacjonowaniu waszego ślubu i jak poradziliście sobie z obsługą kamer?

MS: Generalnie pomysł z transmisją pojawił się zaraz po tym, jak weszły pierwsze obostrzenia. Podjęliśmy decyzję, że bierzemy ślub bez względu na to, ile osób będzie mogło być w kościele i na szczęście nasz przyjaciel, jeden z gości, ogarnia takie rzeczy u siebie w parafii, więc naturalną naszą myślą było to, żeby go poprosić o pomoc w realizacji transmisji. Chcieliśmy umożliwić uczestnictwo tym, których nie można było zaprosić do kościoła. Nie udała się ona do końca tak jak byśmy chcieli.

ŁS: To znaczy tak jak chciał Maciek – nasz operator.

MS: Nie udała się ona zrobić na trzy kamery, ale była na jedną kamerę i też było super. My się spodziewaliśmy, że obejrzy to może 10 osób, czyli nasze ciocie, takie najbardziej  gorliwe, które nie mogły przyjechać, czy kilkoro naszych znajomych. Ostatecznie w transmisji wzięło udział 90 osób, a w tym momencie jest około 300 wyświetleń. Naprawdę jesteśmy w szoku, że tyle osób się nami zainteresowało. W dniu ślubu i następnego dnia dostaliśmy wiele wiadomości z życzeniami i ze zdjęciami potwierdzającymi, że faktycznie ludzie nas oglądali. Nawet padły słowa, że mimo uroczystości online, był to najpiękniejszy ślub, na jakim ktoś był. To naprawdę dla nas dużo znaczy, że nawet osoby, które nie uczestniczyły w niej na żywo, mogły przeżyć ją tak świadomie i pięknie. Dla nas to super, ja się cieszę.

ŁS: Potwierdzam, ja też.

Czy rozważaliście zmianę terminu na „po kwarantannie”. Co przekonało Was do pozostania przy pierwotnej dacie?

ŁS: Były ogromne obawy i dużo nerwów do momentu, kiedy podjęliśmy decyzję, że weźmiemy ślub mimo wszystko – mimo tego ile osób będzie mogło na nim być. Wtedy tak naprawdę niepokój nas opuścił.

MS: Ale zwlekaliśmy z decyzją tak długo jak tylko mogliśmy. Od połowy marca, kiedy tylko kwarantanna została wprowadzona i ograniczenia zostały narzucone, nasze myśli ciągle kotłowały się wokół tego, co mamy zrobić. Czy odwoływać wesele, czy nie odwoływać, czy robić sam ślub, czy nie robić ślubu? Jeśli przekładać, to na kiedy? Jeśli przełożylibyśmy na październik, a epidemia by wróciła – co wtedy? To był dla nas strasznie męczący czas, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ciągle byliśmy na siebie zdenerwowani, ciągle padały pytania od ludzi – czy jest ślub, czy nie ma, a my nie znaliśmy odpowiedzi, bo nic nie zależało od nas. Miesiąc przed ślubem, w okolicy świąt wielkanocnych stwierdziliśmy, że musimy podjąć jakąś decyzję i postanowiliśmy wtedy, że mimo wszystko bierzemy ślub.

ŁS: Według przepisów mogło być wtedy 5 osób w kościele. Dopiero tydzień później zapowiedziano luzowanie obostrzeń. Podczas naszego ślubu obowiązywała zasada jednej osoby na powierzchni 15 m2.

MS: Najbardziej baliśmy się tego jak zareagują nasi rodzice. To był dla nas taki najtrudniejszy moment w podejmowaniu decyzji. Przy dozwolonych pięciu osobach w kościele moglibyśmy być tylko my, świadkowie i fotograf. Nasi rodzice i siostry  nie mogliby uczestniczyć na żywo. Z tą myślą najdłużej się biliśmy. Bardzo chcieliśmy przyjąć ten sakrament, ale nie wiedzieliśmy jak to się odbije na naszych rodzicach.

Jakich jeszcze trudności doświadczyliście przy reorganizacji ślubu i wesela?

ŁS: Chyba to żeby do wszystkich zadzwonić, to było problematyczne. Stworzenie listy osób, które trzeba powiadomić, żeby nie przyjeżdżały i osób, które trzeba powiadomić, żeby przyjechały.

MS: To jest jeden aspekt. Drugi to odezwanie się do wszystkich usługodawców, z którymi podjęliśmy współpracę i podpisaliśmy umowy. Znalezienie z nimi wspólnego, nowego terminu przyjęcia weselnego, odpowiedniego dla wszystkich i to wcale nie było łatwe zadanie. Nie chcieliśmy z nich rezygnować, dlatego że dobraliśmy fajnych ludzi i postanowiliśmy ich wesprzeć w tym czasie kryzysu. Dlatego odrzuciliśmy myśl, że nie robimy wesela, tylko staramy się przełożyć przyjęcie na inny, w miarę bezpieczny termin. Celowaliśmy w sierpień i teraz na szczęście wiemy już, że wtedy może się odbyć. Termin pasował wszystkim, poza naszą fotografką, więc musieliśmy znaleźć innych fotografów. Poza tym kamerzysta, sala, catering, wodzirej, dekoratorka, opiekunka do dzieci pozostały te same.

Pięknie, czyli wesele się odbędzie. Czy jeszcze przygotowujecie się do przyjęcia, czy już macie wszystko załatwione, tak jakby miało się to odbyć 16 maja?

MS: Musimy się przygotować, bo w sierpniu będziemy małżeństwem już 3 miesiące, więc trzeba obrać troszeczkę inną narrację tej imprezy. Na pewno będziemy się musieli dogadać z wodzirejem, jak on to widzi, bo to co organizujemy nie jest typową sytuacją. Nikt nie robi wesela trzy miesiące po ślubie. Z rzeczy do załatwienia przed przyjęciem zostają nam jeszcze elementy dekoracyjne i jakieś drobiazgi.

ŁS: Takie zbędne rzeczy po prostu, których nikt nie potrzebuje, ale to się robi (uśmiech).

MS: Żeby było ładnie (uśmiech).

ŁS: Nikt na to nie zwróci uwagi, ale robi się, żeby panna młoda była zadowolona (uśmiech).

MS: Dokładnie tak, tak poza tym to wszystko mamy. Na pewno będzie to dla nas bardzo ważny dzień. Wreszcie zobaczymy tych wszystkich, których zaprosiliśmy. Będziemy mogli w pełni świętować nasze zaślubiny, ponieważ po ślubie 16 maja mieliśmy tylko kolację z naszymi rodzicami, siostrami i świadkami.

Jesteście przykładem młodych ludzi, którzy postawili na swoim i udało się. Czy macie jakieś rady dla tych, którzy są w podobnej sytuacji?

ŁS: W tym momencie wszystko może się odbyć tak jak było, ale jakbym miał cofnąć się dwa miesiące, to z tym doświadczeniem, które mam teraz, radziłbym zrobić tak jak my, czyli nie przekładać ślubu. To jest fajne. Fajne też, że wydarzyło się w takich nietypowych okolicznościach, to będzie na pewno niezapomniane.

MS: Warto robić to, co jest dla danej pary najważniejsze. My wiedzieliśmy, że dla nas sakrament jest ważniejszy niż wesele. Perspektywa wspólnego życia i tworzenia rodziny jest tym, czego najbardziej pragnęliśmy i dlatego podjęliśmy taką decyzję. Rozumiem też każdą inną parę, która się wstrzymała i chciała to zrobić „normalnie” – tak jak to wyglądało do tej pory. My na pewno nie żałujemy. To był super dzień, który przeżyliśmy spokojnie. Dużą radością dla nas byli goście, którzy przyjechali tylko na ślub we Włodawie z odległych miast: Białegostoku, Warszawy, Krakowa, Zamościa i Siedlec. Poczuliśmy, że faktycznie jesteśmy ważni dla tych ludzi i myślę, że będziemy to wspominać do końca życia.

ŁS: Będziemy to opowiadać wnukom!

Z nowożeńcami rozmawiała Helena Anusiewicz, studentka dziennikarstwa na UKSW

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać komentarz!
Please enter your name here