Dwudziestojednoletni chłopak z małej wsi na Mazowszu, której nazwa może przyprawić o uśmiech na twarzy. W pozornie najbardziej odosobnionych zakątkach Polski, z dala od zgiełku, mieszkają ludzie, którzy stają się wzorem dla żyjących w ciągłym pośpiechu mieszkańców stolicy. Mimo młodego wieku ma za sobą wiele niebezpiecznych akcji ratowniczych. Dobrowolna chęć pełnienia służby publicznej, szczególnie tej cieszącej się ogromnym poważaniem i szacunkiem Polaków, niewątpliwie zasługuje na wielkie uznanie.
Szymon Dąbrowski, zawodowy żołnierz, kierowca czołgu 1. Warszawskiej Brygady Pancernej im. Tadeusza Kościuszki oraz przodownik pierwszej roty w OSP Szynkarzyzna, w rozmowie z Piotrem Glinickim, opowiada o odpowiedzialności strażaka, wspomina swoją przygodę z pożarnictwem, a także ujawnia trudy swojej służby.
P. G.: W którym momencie życia pojawiła się u pana chęć bezinteresownej pomocy innym jako strażak OSP?
S. D.: W zasadzie już od najmłodszych lat. Pamiętam jakie emocje wywoływał u mnie dźwięk wyjącej syreny. Jeszcze nie do końca świadomy powagi sytuacji widziałem tatę, który w pośpiechu zakładał kombinezon ochronny i niemal w biegu wskakiwał do wozu, w którym byli już jego koledzy. Towarzysząca temu adrenalina jest nie do opisania.
P. G.: Czy to właśnie Pana ojciec był inspiracją i autorytetem do podjęcia służby?
S. D.: Tak, ojciec był inspiracją, ponieważ sam jest ochotniczym strażakiem i jako mały chłopiec postrzegałem go jako niemal Supermana, który wyrusza ratować świat. (śmiech) Wiele również mnie nauczył i ukształtował mój charakter.
P. G.: Kiedy rozpoczęła się pana rzeczywista przygoda z pożarnictwem?
S. D.: Mimo, że jako już szesnastoletni chłopak jeździłem z tatą na akcje, to rzeczywista przygoda zaczęła się dopiero po ukończeniu podstawowego szkolenia, które uprawnia do wyjazdów, brania udziału w różnych akcjach pożarniczych, ratowniczych… Około 18. roku życia przystąpiłem do kursu, który jest swoistą przepustką do wyjazdów ratowniczych.
P. G.: Podobno pierwsza akcja na długo zapada w pamięci. Czy potrafi pan przywołać swoją?
S. D.: Był to wyjazd do nieużytków rolnych. Po prostu do płonących łąk, nic spektakularnego. Dostaliśmy wezwanie, szybkie przebranie w mundury i ruszyliśmy do akcji.
P. G.: Akcja, która najbardziej utkwiła w pana pamięci?
S. D.: Pożar lasów na terenie rezerwatu przyrody „Czaplowizna”. Można powiedzieć, że to były trzy pożary jednej nocy. Najpierw wezwano nas około godziny 16.00, następnie od razu po zakończeniu działań zostaliśmy przekierowani bezpośrednio do kolejnego pożaru w innym miejscu i znowu do kolejnego. W sumie byliśmy w akcji jakieś szesnaście godzin. Przy każdym takim wyjeździe jest adrenalina, ale też niebezpieczeństwo, bo tak naprawdę jedziemy nie wiedząc co nas zastanie na miejscu. Musimy być przygotowani na każdą sytuację. Po tylu godzinach walki z ogniem pojawienie się zmęczenia jest czymś naturalnym.
P. G.: Najniebezpieczniejsza interwencja ratownicza, w której brał pan udział?
S. D.: Myślę, że jest to właśnie pożar tych lasów, bo wiadomo, tutaj jest dym, ciężko się oddycha. Człowiek też musi odpoczywać, nie da rady cały czas pracować w dymie i w ogniu. Pożary lasów są najniebezpieczniejsze i sprawiają najwięcej trudności strażakom. Najmniej niebezpiecznym było dogaszanie nieużytków rolnych.
P.G.: Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Może tym razem opowie pan o najzabawniejszym zdarzeniu, do którego zostali wezwani strażacy OSP Szynkarzyzna?
S. D.: Każde zdarzenie należy traktować poważnie i nie możemy lekceważyć żadnego wezwania. Może to być nawet pomoc kotu, który utknął na drzewie i nie potrafi z niego zejść. Każdy wyjazd uczy nas nowych doświadczeń i takie akcje nie stają się schematyczne. Nawet czasami występowały takie sytuacje, że wyjeżdżaliśmy kilka razy dziennie, a mimo to z takim samym zapałem.
P. G.: Jaki wpływ mają na pańską psychikę niebezpieczne akcje lub te zakończone niepowodzeniem?
S. D.: Moim zdaniem, każda akcja jest zakończona sukcesem, ponieważ opanowujemy pożar, pomagamy w interwencji czy zabezpieczeniu drogi. Mam zbyt twardą psychikę i żaden wyjazd tak naprawdę nie jest mi straszny. (śmiech)
P. G.: 4 maja obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Strażaka. Czy tegoroczne uroczystości różniły się od tych z minionych lat?
S. D.: Tak, zdecydowanie różniły się, ponieważ nie było uroczystej procesji… W tym roku udział brały tylko poczty sztandarowe, które musiały mieć zasłonięte twarze przez maski. Każdy z nas to odczuł. Zawsze miała miejsce uroczysta zbiórka, msza, procesja i to wszystko żyło swoim tokiem. W tym roku było inaczej i wielu strażaków nie mogło brać udziału w uroczystościach.
P. G.: Jak wygląda współpraca pomiędzy strażakami OSP a zawodowymi (JRG) na terenie gminy Sadowne?
S. D.: Podczas pożaru czy każdej innej akcji działaniami kierują strażacy OSP. Na miejsce przyjeżdża również powiatowa jednostka JRG Węgrów, pod którą podlegamy. Wówczas przejmują oni dowodzenie i dysponują naszymi siłami. Decydują, czy mamy dostarczać wodę, pozostać linią gaśniczą lub zaopatrywać w wodę inne jednostki. Tak naprawdę do momentu przyjazdu JRG strażacy OSP sami podejmują działania, dopóki nie zostaną przekierowani.
P. G.: Czy w takim razie według pana JRG stanowi jedynie wsparcie dla strażaków OSP, a może jest odwrotnie?
S. D.: Niezupełnie. Mimo, że zazwyczaj jako pierwsi przybywamy na miejsce zdarzenia to formalnie jesteśmy wsparciem dla oddziałów zawodowych strażaków. To oni dysponują jednostki OSP, które muszą jechać do danej akcji. Największym atutem, który stanowi o sile OSP jest szybkość pojawienia się na miejscu pożaru czy innego zdarzenia co nie zawsze jest możliwe dla zastępów JRG ze względu na większy dystans do pokonania.
P. G.: Dobrze, że pan to podkreślił. Sądzę, że większość społeczeństwa nie rozróżnia tych formacji. Czy zatem sprzęt OSP różni się od tego JRG? Używacie podobnych wozów i narzędzi?
S. D.: Dysponujemy podobnym sprzętem jednak JRG z przyczyn finansowych jest lepiej wyposażony. Nasz ekwipunek nie stanowi żadnej przeszkody w pomocy potrzebującym. Dobry strażak powinien umieć pracować nawet na nieco przestarzałym sprzęcie, chociaż nasza jednostka nie odbiega aż tak bardzo od JRG.
P. G.: Zatem uważa pan, że wyposażenie OSP Szynkarzyzna jest wystarczające i spełnia aktualne normy? A może konieczna jest modernizacja sprzętu strażackiego?
S. D.: Tak, nasza jednostka jest dobrze wyposażona i spełnia wszystkie normy gaśniczo-ratownicze. To niewątpliwie zasługa naszego dobrze zorganizowanego wójta.
P.G.: Co zmieniło się w waszej pracy, odkąd wybuchła pandemia wirusa? Jak obostrzenia wpływają na pana pracę? Czy zachowanie wszystkich wymogów sanitarnych utrudnia działania podczas akcji?
S. D.: Tak naprawdę nic się nie zmieniło w naszej pracy. Oczywiste jest, że podczas pożaru nie ma możliwości zachowania wszystkich norm sanitarnych. Nawet bez maseczek mamy utrudnione oddychanie, więc nosząc je nie moglibyśmy sprawnie wykonywać swojej pracy. Niestety, każda akcja żyje swoim życiem i to strażacy muszą dostosować się do panujących warunków w trakcie pożaru.
P. G.: Działania OSP nie skupiają się wyłącznie na pożarach. Jak w obecnej sytuacji epidemiologicznej strażacy z Szynkarzyznej pomagają mieszkańcom?
S. D.: W naszej wsi nie ma wielu mieszkańców i każdy radzi sobie bez naszej pomocy. Gdyby była taka potrzeba to dostalibyśmy wtedy zgłoszenie od JRG, że potrzeba wyjechać gdzieś czy dostarczyć komuś niezbędne produkty do życia. Skupiamy się głównie na pożarach lasów i innych akcjach gaśniczych.
P. G.: Czy służba w OSP wymaga wyrzeczeń?
S. D.: Służba w OSP, jak każda inna, wymaga wielu wyrzeczeń. Czasem jestem umówiony ze znajomymi a dostaję wezwanie więc muszę podjąć decyzję i z czegoś zrezygnować. Zazwyczaj wybieram wtedy wyjazd na akcję.
P.G.: Czy chciałby pan skierować jakiś apel do mieszkańców Mazowsza, biorąc pod uwagę panującą obecnie suszę i tym samym niebagatelne zagrożenie pożarami lasów?
S. D.: Przede wszystkim, jeżeli wybieramy się na spacer do lasu to zwracajmy uwagę, jeżeli zobaczymy na przykład jakiś drobny dymek. Gleba jest sucha jak wiór, więc pożar może nastąpić samoistnie. Najważniejsze jest zgłoszenie tego odpowiednim służbom, aby mogły podjąć działania. Apeluję również do palaczy, jeśli już muszą robić to na łonie natury to pamiętajmy, aby przygasić tego papierosa, a nie rzucić niedbale na ziemię. Przez takie nieodpowiedzialne zachowanie niewiele dzieli nas do tragedii. Są również takie osoby, które celowo podpalają lasy lub łąki. Sprawia im to przyjemność. Nie jestem w stanie określić co nimi kieruje, ale jeżeli ktoś zauważy pożar i jakąś podejrzaną osobę to należy niezwłocznie to zgłosić. Nie tylko o zdarzeniu, ale przede wszystkim powiedzieć, że widziało się taką osobę i przemieściła się w tym kierunku, bo niewykluczone, że może to być potencjalny podpalacz.
P. G.: A zdarzały się sytuacje, w których strażacy OSP Szynkarzyna, gminy Sadowne albo powiatu węgrowskiego sami podpalali lasy i wzywali swoich kolegów do rzekomej pomocy?
S. D.: Rzeczywiście słyszy się czasami w telewizji o takich przypadkach, ale wydaje mi się, a przynajmniej chciałbym w to wierzyć, że, żaden strażak nie zrobi czegoś takiego. Po pierwsze wiążą się z tym wysokie kary, a po drugie, wiadomo, jest to zagrożenie dla życia i zdrowia nie tylko ludzi, ale także zwierząt, szczególnie że większość naszych akcji obejmuje teren rezerwatu przyrody.
P.G.: Pozostaje mi jedynie życzyć powodzenia i samych owocnych akcji zakończonych sukcesem. W tym trudnym czasie suszy strażacy z pewnością mają pełne ręce roboty. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Z Szymonem Dąbrowskim rozmawiał Piotr Glinicki, student dziennikarstwa na UKSW.