Ponad 70 tysięcy barów, restauracji, lokali gastronomicznych, kilkanaście tysięcy sal sportowych i rekreacyjnych nie działa od bez mała roku. Zatrudniają ponad milion ludzi, a do tej liczby należy dodać pracujących w firmach kooperujących. To gospodarczy potencjał kraju, o czym zapominają rządzący w zamian proponując jedynie namiastkę pomocy państwa.
Większość tych firm działa od lat. Zdążyły okrzepnąć, cieszą się dobrą opinią u klientów, pracowników, władz terenowych i skarbowych. Inne powstały niedawno. Jedni i drudzy, by „rozkręcić interes” przeznaczyli swoje i najbliższych oszczędności, poświęcili czas i energię, żeby odnieść sukces. W wielu przypadkach zadłużyli się w bankach. Z dnia na dzień, w jednej chwili usłyszeli wyrok – macie zawiesić działalność. Stan „zawieszenia” trwa i oznacza dla większości decyzję o likwidacji. Jeśli nie podejmą jej sami przedsiębiorcy, okoliczności uczynią to za nich.
Ten stan „zawieszenia” to efekt decyzji rządzących, którzy twierdzą, że działają w interesie ogółu, w imię wyższej konieczności. Większość objętych zakazami – właścicieli firm i ich pracowników nie wierzy już w tę argumentację. Nie wierzą też w pomoc finansową i jakąkolwiek inną, obiecywaną przez rządzących w trakcie niezliczonych konferencji prasowych.
To, co do tej pory otrzymali, to najwyżej jałmużna, która nie pozwala przetrwać, ale rządowi ma dać alibi sprawowania władzy z troską o przedsiębiorców i ich pracowników. Tymczasem pojawia się coraz więcej dowodów na to, że instytucje państwowe, funkcjonariusze, policja są wykorzystywani do ubezpieczania i ochrony nie obywateli i państwa a „ swoich”. Szykanowanie i karanie polskich małych i średnich przedsiębiorców buntujących się przeciwko dalekiej od logiki polityce pandemicznej państwa staje się regułą.
Objęci zakazami widzą, jak wokół działają obiekty handlowe, miejsca kultu i inne bez ostrych restrykcji epidemicznych. Tymczasem właściciele restauracji czy sal fitness w trosce o zdrowie własne, pracowników i klientów wprowadzili wszystkie wymagane i zalecane obostrzenia, przestrzegają higieny i zaleceń profilaktycznych. Tym bardziej nie rozumieją dlaczego władze to im właśnie zakazują podjęcia działalności nawet w ograniczonym zakresie.
Coraz częściej podejrzewają, że nałożone na nich zakazy są przemyślaną konsekwencją okazji, jaką daje pandemia na przejmowanie za bezcen ich lokali i firm, obiektów sportowych i wypoczynkowych. Do tego mają posłużyć ogromne, idące w setki miliardów złotych fundusze, rozdysponowane przez urzędy i instytucje rządowe między „krewnych i przyjaciół królika”. Dziś na kontach wybranych zalega ponad 60 miliardów złotych, które teoretycznie miały trafić do najbardziej dotkniętych kryzysem polskich małych i średnich firm.
To właśnie polska mała i średnia przedsiębiorczość działającą w sektorze usług, zatrudniająca ponad 50 proc. aktywnych zawodowo Polaków jest dzisiaj na granicy bankructwa. Tymczasem rządzący wygadują brednie o „nowym ładzie ekonomicznym” i świetlanej przyszłości nie wskazując miejsca, jakie w tej wizji miałyby zająć małe i średnie polskie firmy.
Czas powiedzieć dość. Czas, by polscy przedsiębiorcy zrozumieli, że na ich oczach, ich kosztem dokonywane jest „wywłaszczenie” ich samych i „uwłaszczenie” za bezcen chętnych do przejęcia ich dorobku. Oby nie stało się tak, że wywłaszczonym pozostanie zaśpiewać refren:
„To już jest koniec, nie ma już nic, Jesteśmy wolni, możemy iść. To już jest koniec, możemy iść, Jesteśmy wolni, bo nie ma (mamy) już nic”.
Dr Dariusz Maciej Grabowski